EnglishPolski
przez Transposh - translation plugin for wordpress
Zaznacz stronę

Czy śmierć umie tańczyć? O tym czy Sylwia S. zna się na tańcu malując. // tekst: Natalia Ledzianowska

Wchodzę do pracowni 202. Podchodzę do okna, by przewietrzyć salę przed pracą. Potem siadam na krześle i jakby nie wiem co robić. Może coś mi wieje po plecach? Coś mi przeszkadza. Niby wszystko ok. Powinnam się wziąć do roboty, mniej albo bardziej ochoczo spojrzeć na sztalugi, dostrzec błędy, naprężenia, zaskoczenia, możliwości… Jestem u siebie w pracowni i czuję się swojsko, jakbym myła zęby we własnej łazience, ale jest coś jeszcze. Jakbym wchodziła pod prysznic w “Psychozie”. Odwracam się i …

Przeniesiona do czarno-białego świata, widzę jakąś ‘rękę’. Rękę? Hmmmm. Nie. No tak serio to widzę 3 prace wykonane węglem na papierze. Taka oczywista para – węgiel i papier, a urzeka, klasycznie rozbrzmiewa w mojej pustawej pracowni i pustawej porannej świadomości. Dynamicznie ‘podaje rękę’ – zaczyna grę. Chce mi się coś więcej niż tylko patrzeć, bo już weszłam w ten proces odbierania tego, co fajne w obrazie. Stoję pod ścianą, jak na początku dyskoteki w podstawówce – nie ma odwrotu, jak ktoś poprosi do tańca. Z jednej strony jestem nastoletnią dzikuską, która zwiałaby z parkietu, ale „mój jest ten kawałek podłogi”, mam pole do popisu. Widzę te brudne biele niedopranego kołnierzyka uzyskane przy pomocy gumki chlebowej, tworzące urocze pofałdowania, jak kratery na księżycu. Jest w tym coś groteskowego, rozrywkowego, jak dobra powieść przygodowa, serial. Twardowski uciekłby sobie na taki księżyc.

A może to jest jak ten kolorowy remake z 1998? Ta scena pod prysznicem – wszyscy wiedzą, co się wydarzy i każdy chce wyłapać jak najwięcej szczegółów, różnic: fryzura aktorki, jej grymasy na twarzy, różowe mięsko ciałka, bajerancka kabina prysznicowa z kalejdoskopowym, ślicznym wzorem? Tak, jest w tym coś organicznego jak “Martwy Chrystus”.

Wyobraźcie sobie mnie na danceflorze, samą w prawie ciemności. Mnie, która właśnie zauważa nikłe, dotykające smugi światła. Wokoło popychająca do reakcji adrenalina. Oczy poruszają się po liniach i zatrzymują, wirując w plamach światła. Źrenice w ciemności się rozszerzają, tworząc czarne dziury, takie same, jak na węglowych rysunkach Sylwii. W takim stanie podekscytowania i przełamania własnego lęku, odwrotu od ucieczki zaczyna się tańczyć z tym, co nas przeraża.

W pułapce odkrywanej rzeczywistości – świata unaocznionego widzowi przez Sylwię S. jestem jak w zasadzce kadru Hitchcocka. Czarna dziura odpływu prysznica przybliża się, akcentuje mroczność – miejsce, gdzie nie spoglądamy (ale kamera zmusza nas do skupienia się na powstającym obleśnym ścieku), gdzie nie da się wejrzeć, gdzie nigdy niczego nie zobaczymy. Nie da się? Nigdy? Na pewno? Taneczny flirt z lękiem ostatecznym (nie, nie zamawiam drinka, żeby go uśmierzyć) żywiołowo prowadzi nas i zmusza naszą świadomość do przejścia na drugą stronę. Wciąga nas jak wir brudnej wody do podświadomości. Gdy ośmielimy się nie utonąć w tych czarnych oceanach S. zaczniemy dryfować z nadzieją.

Dryfuję sobie, bujam, huśtam, mantruję sobie. Już nie pamiętam po co przyszłam i nie interesuje mnie z czym wyjdę, bo jestem zawieszona pomiędzy wejściem i wyjściem. Dobra wiem, że kiedyś umrę, ale mogę przed śmiercią wywinąć kilka obrocików, np z rana w kreacji Sylwii S.

I nie pozostaje mi nic innego, jak tylko obracać się w kółko i tańczyć do utraty tchu, do końca ten perwersyjny dance macabre, patrząc na ścianę w pracowni 202.

Natalia Ledzianowska